Dreamstorming Espresso 97

Odwaga to wiara, że robisz dobrze

czyli dlaczego tak trudno jest przyznać się przed sobą kim jesteś

Jej zdanie

Mnie pytasz? Przecież to Ty jesteś nauczycielką angielskiego.”

ekspresem wyrwało pewność z mego środka:

Ja jestem pisarką.”

Był to moment, w którym poczułam, że szata nowej pisarskiej tożsamości nareszcie wygodnie przywarła do ciała jeszcze-niedawno-nauczycielki-angielskiego.

Po raz pierwszy moje gardło bezwstydnie wyciągnęło ją na powierzchnię.

Zdanie, które jeszcze do niedawna mój środek wrzucało w wir ekscytacji, jednocześnie blokowane wstydem nie miało śmiałości pokazać swych krągłości w towarzystwie innych ludzi.

I choć Ania, mój pisarski coach, niejednokrotnie próbował mnie przekonać, że skoro piszę jestem pisarką, nowa łatka tożsamości, długo miała problem rozkokoszenia się na dobre na mej klapie.

Wiesz, kiedy to nastąpiło?

Książka była prawie skończona.

Notabene druga.

A ja nadal nie potrafiłam wydusić z siebie zdania: „jestem pisarką”.

Co mi pomogło się z nim w końcu zaprzyjaźnić?

Oswoić moje Lęki-Świrki na wielkie wejście mojej nowej tożsamości?

Pisanie?

Działanie?

Też.

Na pewno.

Akt pisania toczony jedynie w marzycielskich wizjach za Chiny ludowe by mnie nie ugruntował w nowej ja.

Ale fakt, że napisanie 1 + 85% książki wcale mnie nie zobowiązało do zmiany w głowie statutu „nauczycielka” na statut „pisarka”, obrazuje prawdę, którą wcisnął mi pod pachę los.

Prawdę, że fach w ręku to jedno, a odwaga by go użyć to druga para czerwonych szpilek. Które potrafią niezwykle uwierać przy pierwszych podrygach.

fragment książki 🦋Łaskotana skrzydłami motyli. Odkryj, czego chcesz, i zbuduj odwagę, by za tym podążać 🦋


Przyszłam Ci powiedzieć, że odwaga to wiara, że robisz dobrze.

I to owa wiara, że robię dobrze, przypięła mi plakietkę z napisem „Jestem pisarką”.

Pozwól więc, że się przedstawię…

Cześć, jestem Kasia.

19 września kończę 39 lat i bezwstydnie, na całe gardło krzyczę:

Jestem pisarką!

A kim Kochana jesteś Ty?

(Na razie może jedynie w swym środku.)

Do wklejenia jakiej łatki czule zaprasza Cię Twój wewnętrzny Marzyciel?

Mogę dostać od Ciebie urodzinowy prezent?

Ofiaruj mi (i swojej nowej tożsamości) trzy zdania:

Cześć jestem …… (imię)

Mam ………..lat i bezwstydnie/z lekką dozą nieśmiałości chcę Ci/Sobie powiedzieć:

Jestem …………! (do czego zaprasza Ci Twój Marzyciel)

Dziękuję z całego rozpisanego serca,
kasia.

Dreamstorming Espresso 96

„Ale on mnie w tym nie wspiera!”

czyli jak radzić sobie z tymi co w nas nie wierzą

Dowiedział się ostatni.

Jak była prawie skończona. 

Wiedziałam, że jak mu powiem, przekona mnie bym tego nie robiła.

Znam siebie.

Zbyt dobrze znam.

Jestem jak papierek lakmusowy. 

Chłonę wszystko, co mnie dotyka.  

Nawet nie musiałby tego robić świadomie.

Z premedytacją.

Złością.

Zazdrością „czemu jej ma być lepiej niż mi?”.

Nawet jestem w stanie zrozumieć, że taka już jest nasza ludzka natura. 

Która na jakąkolwiek zamianę, niewygodę, nowy kamyk w bucie…

Włącza syrenę alarmową „wiejemy!” 

Mocno wierzę w to, że troska o własny entuzjam jest moją osobistą odpowiedzialnością. 

Nie mego męża. (który dowiedział się ostani, że jego żona pisze książkę)

Mamy. (dowiedziała się przedostania:)

Przyjaciółki. (ta akurat była pierwsza) 

„Ale on mnie w tym nie wspiera!” 

dobrowolnie…

z pełną świadomością…

już na początku swej drogi zamieniłam na:

„A co robię ja by siebie w tym pomyśle wspierać?” 

I tak wstąpiłam na szlak ochrony mego emocjonalnego papierka lakmusowego, długo ukrywając projekt „Kasia pisarka” przed światem. 

Na tak długo, by mieć pewność, że jest on we mnie ugruntowany na tyle namiętnie, że nic i nikt nie jest w stanie zdmuchnąć jego światła.  

„W głębi zimy zrozumiałem w końcu, że jest we mnie niezwyciężone lato”

― Albert Camus

Przed Tobą nielekka zima. 

Wiejąca chłodem nierozumienia najbliższego otoczenia.

Mrożąca samotnią „tylko ja w to wierzę”.

Zasypująca kurhanami wątpliwych spojrzeń. 

Ale chcę żebyś wiedziała, że słońce świeci. W Twym środku. 

Nie wyjmuj go na razie.

Nie pokazuj innych. 

Nie wystawiaj na niepotrzebne próby.

Ukrywaj go przed światem tak długo, aż zaczniesz czuć, że to jest TEN moment:

Lato stało się niezwyciężone.

Możecie wątpić.

Krzyczeć.

Nakazywać.

Fochać się i obrażać… 

Lato zaczęło żyć swoim życiem.

(Iście ekscytującym życiem.)

Lato już w Tobie jest.

Zatroszcz się o nie.

Stwórz mu warunki, by mogło w Tobie rozkwitnąć. 

keep going your awesomeness (and don’t forget to fly),

kasia. 

Dreamstorming Espresso 95

Nietypowy, copiątkowy rytuał, który czyni cuda

czyli czym karmić wiarę

Całe me uda skąpane rzęsistością gęsiej skórki.

Na zewnątrz – spowity ciemnością a la noc Kairu, zapach morelowego dżemu, który postanowił opuścić słoikowe królestwo jeszcze przed zimą.

Środek – zalany balsamiczną prawdziwością własnego Ja:

Jestem tu, gdzie jestem.

Jestem tu, gdzie mam być.

Czasami jedynie gęsia skórka.

Niekiedy mokre wzruszeniem oczy.

Innym razem głębinowy szloch z brzucha.

Ale bez wyjątku, co piątek, ramię w ramię, z nią.

Tą, która przenosi góry.

Tą, która dokonuje niemożliwego.

Tą, która wciska guzik z napisem „Uwaga, nadciąga cud”.

Co piątek, w skrytości domowej spiżarni, w towarzystwie Whitney Houston i Mariah Carey w utworze When You Believe, dożywiam ją.

Wiarę.

Wiarę, która płata w moim życiu cuda.

...fragment książki 🦋 Łaskotana skrzydłami motyli. Odkryj, czego chcesz, i zbuduj odwagę, by za tym podążać 🦋

Chcę powiedzieć Ci, że wiarę można budować. Aktualizować. Podsycać. Dmuchać w jej podrywające się do lotu skrzydła.

Co skutkuje cudami.

Bo przed każdym cudem stoi Ona.

Wiara.

keep going your awesomeness (and don’t forget to fly),

kasia.

Dreamstorming Espresso 94

„A co, jak upadnę?!”

czyli jak pozwolić sobie na skok na głęboką wodę (by zacząć traktować sprawę na serio)

Mały krok. Mały krok. Mały krok. Mały krok. Mały krok. Mały krok.
Tydzień w tydzień.
Dzień w dzień.
Godzina w godzinę.

I nagle stajesz nad przepaścią.
Patrząc w dół budzisz krzyk Lęka-Świrka:

„Nie jesteś jeszcze na to gotowa!”
„A co, jak upadniesz?!”

Stoisz sparaliżowana.
Z pewną dozą nieśmiałości skradasz spojrzenie w przepaść.
I znów się cofasz.

Głowę w szaleńczym tempie napełnia chmara znaków zapytania dopychanych wykrzyknikami:
„A co, jak upadniesz?!”
„A co, jak to się znów okaże nie to?!”
„A co, jak to nie wypali?!”

Uszarpana chocholim tańcem interpunkcji w głowie, podajesz się.
Opadasz na ziemię.
Puszczasz ręce z decyzyjnej kierownicy.

Bierzesz głęboki wdech.
I kojący zmysły wydech.

Nie słyszysz już tego, co podpowiada Ci Twoja głowa.
Poddajesz się czuciu.
Lekkości.
Spontaniczności.
Dziecięcej ciekawości.

„A co to za dziura?”
„Co w niej mnie czeka?”

I tam, w miejscu zaciekawiania się samą sobą łapie Cię w ramiona znak zapytania innego zabarwiania.

Wygumkowując pytanie „A co, jeśli upadnę?!” pomysłowością ołówka kreśli nowe:
„A co, jeśli pofrunę?”*

Zastanawiasz się, czy nie oszalałaś.
Oszalałaś, bo chcesz, naprawdę chcesz skoczyć w przepaść.
W przepaść nowych możliwości.

Przepaść, która Cię woła.
Woła od zawsze.

Kochana, skacz. Przecież obie wiemy, że tego chcesz.

Boisz się?
Ja też.
(jak cholera)
Daj mi rękę.
Zrobimy to razem, ok?

Na 3-2-1.
Skaczemy.
Zamknij oczy.

3..
2..
1…

„Witamy po drugiej stronie własnej mocy”

*There is freedom waiting for you, On the breezes of the sky, And you ask „What if I fall?” Oh but my darling,

What if you fly?

Erin Hanson

[…]

Chcę Ci opowiedzieć jak ja dokonałam „wariackich” skoków w przepaść nowych, świeżych możliwości.

Były to skoki, które Steven Pressfield w swej książce Turning Pro” nazywa momentami awansu z amatora na profesjonalistę.

Są to momenty, do których dochodzisz małymi krokami.
Stoisz nad przepaścią i czujesz, że musisz skoczyć.

To ten czas.
Skaczesz.
Na wariata.
Ratując własną prawdę, po którą przyszłaś na ten świat.

Tak, jak śpiewa Seal:

„But we’re never gonna survive unless
We get a little crazy”

(„nigdy nie przetrwamy, jeśli nie będziemy odrobinę szaleni”)

[….]
Oh darling. In a sky full of people, only some want to fly,
Isn’t that crazy?
In a world full of people, only some want to fly,
Isn’t that crazy?

A Ty Kochana, chcesz latać?
Dasz się zwariować?
By uratować prawdziwą siebie?
Tą, dla której przyszłaś na ten świat?

keep going your awesomeness (and don’t foget to fly),
kasia.

PS Pytania do Króliczej Nory:

„Co pomaga mi wariować?”
„W jakich sytuacjach zdobywam się na spontaniczne wariactwa?”
„Co podrywa mnie do lotu?”

Dreamstorming Espresso 93

Siła małych kroków…

To, co w wyborach najpiękniejsze, to fakt, że możemy je zmieniać

Decyzja.
Decyzja jest wszystkim.

Ona wyznacza początek.
Ona rysuje (happy)end.

Codzienna.
Cogodzinna.

Nie jednorazowa.

Podejmowana od nowa.
I od nowa.
(I jeszcze raz. )

Decyzja, żeby przycupnąć, siorbnąć kawę i obgadać z Lękiem-Świrkiem co jest na rzeczy.

Decyzja, żeby klawiaturą wylać z siebie to, co czuję.

Decyzja, żeby pokazać owe to światu (bez względu czy jest nim Sylwia z facebooka, ciocia Krysia z Mielca, czy Ala z biurka obok).

Decyzja, że wezmę udział w tym projekcie, chociaż nawet nie jest mój, i nawet nie wiem czy coś z tego będę miała (ale w końcu będę mogła bezkarnie pisać!).

Decyzja, że do 11:00 nie ma mnie dziś dla świata (bo jestem w swym piśmienniczym kosmosie).

Decyzja, że dziś idę spać o 21:00, żebym jutro mogła podarować pisaniu siebie prawdziwością 6:00 rano, niezmąconą życiowymi szarościami dnia powszedniego.

O jakości naszego tu i teraz decydują decyzję z wtedy tam.
I jeśli nie jesteśmy z nich zadowoleni, dobra wiadomość:

Los nam daje w prezencje nowe tu i teraz, które ma szansę przeobrazić się w pełne satysfakcji wtedy tam.

Wybór co zrobisz z owym prezentem, jak zwykle leży w Twoich ślicznych rękach, Kochana.
To, co w wyborach najpiękniejsze, to fakt, że możemy je zmieniać.

Podejmować od nowa.

I nawet się nie spostrzeżesz kiedy Twoje wybory, Twoje małe decyzje nabierają nowych barw.

Decyzja, w którym rozdziale swej książki usadzić gołębiową historię.
Decyzja, czy jej okładkę ozdobić swą własną twarzą.
Decyzja, czy drukujemy w Suwałkach.

A potem, znów los Ci wrzuca kolejne tu i teraz…

…gdzie szczypiesz swe ramię niedowierzaniem, patrząc jak to, co jeszcze niedawno było marzeniem skrytym przed światem w Twej głowie, realnie wychodzi na światło, stawiając pierwsze kroki na stole suwalskiej drukarni.

To co Kochana, chcę Ci powiedzieć, to że najważniejszą lekcją jaką wręczyła mi gryzmolona życiem opowieść „piszę książkę” jest morał, że najważniejsza jest decyzja.

A to, co odważa ją podejmować to oswajające lęk małe kroki.

Nadal podejmuję, dzień za dniem, małe decyzje. Jedyne co się zmieniło- co jest skutkiem ubocznym mej nieustępliwości – to pojęcie „małe”.

Samo pojęcie rozlało się w swych szerokościach.

Nadal podejmuję małe decyzje, tylko waga pojęcia „małe” urosła w swej mięsistości.

Ląduję więc z pytaniem oraz miłością i wiarą w powodzenie Twojej historii pt. „napiszę książkę/ otworzę biznes/ rzucę robotę na etacie, etc”:

Jaką decyzję masz odwagę podjąć tu i teraz?

By obdarowała Cię radością w najszczerszej postaci w kolejnym tu i teraz.

Które, ku naszemu zaskoczeniu, zawsze nadchodzi…

najdzikszej radości w małych decyzjach,

kasia

Dreamstorming Espresso 92

Czym mierzyć sukces?

Skoro niemożliwe jest zarządzanie czymś, czego nie można zmierzyć

Kochana masz już własną definicję sukcesu?

Napisaną swoją prawdą?

Niezmąconą nawet kapką prawd należących do innych?

Gotowa na kolejny ruch?

Ruch ku sobie?

Off-we-go…

Marketingowe guru Peter Drucker stwierdził, że niemożliwe jest zarządzanie czymś, czego nie można zmierzyć.

Jak zmierzyć sukces?

Jak to zrobić gdy już złapiesz sedno sprawy, że nie leży on w bankowych zerach czy serduszkach pod Twym jakże urzekającym zdjęciem lewej stopy czochrającej soczystość trawnika?

Jak zmierzyć swą autentyczność?

Motyle ekscytacji w brzuchu?

Czy też smyrające wnętrzności poczucie spójności?

W co je można wsadzić?

W czym zamknąć?

W filiżankach czarnej aksamitności?

W zaczarowanych skrzyniach?

A może w pudłach, które zapraszają do poza-pudełkowych pomysłów?

Czym zmierzyć sukces?

Dniem?

Nocą?

Godziną?

Sekundą?

Czasem?

Spróbujemy?

Mierzmy go czasem.

Wyobraź sobie, że dzień i noc to malinowy tort.

Ile jego ćwiartek, ile jego kęsów dałaś dziś sobie szczerością samej siebie?

Ile spałaszowanych własną autentycznością kęsów pomalowało Twój dzień satysfakcją?

Ile dało Ci radość bycia sobą?

Ile?

Jaki to był dzień?

Twój?

Twój naprawdę?

Dziś niewiele?

Wiele za mało?

Kochana to w gruncie rzeczy dobra wiadomość.

Zobowiązująca wiadomość.

Żeby jutro mieć wystarczającą ilość siły, dobrej woli, by wgryźć się w malinowy tort pełniejszą gębą.

Gębą z najszerszym uśmiechem świata.

Z uśmiechem autentyczności.

Śmiałości.

I niegasnącym apetytem na siebie.

Chcę więcej siebie…

Owym dobowo-malinowym tortem mierzę sukces.

A czym Kochana Ty chcesz mierzyć swój?

upojnego poszukiwania sukcesu miarki,

kasia.

Dreamstorming Espresso 91

Skazana na sukces?

Czyli jak napisać własną definicję sukcesu

Odkąd pamiętam łaskotało mój brzuch poczucie, że jestem „skazana na sukces”.

Przyznaj , że masz tak samo.

Każdy z nas ma.

Tylko nie każdy ma odwagę się do tego przyznać.

Niektórzy o nim zapominają.

Inni trzymają owe poczucie w ukryciu przed całym światem.

Ale każdy, bez wyjątku, gdzieś w głębi siebie czuje, że jest skazany na sukces.

Swój sukces.

Dlatego ja bez cienia wątpliwości otwieram dziś szampana świętując nadejście skąpanej sukcesem chwili.

W wieku 38 lat chwyciłam sukces za gardło.

I choć moja książka jeszcze nawet nie jest wydrukowana, doznanie zwycięstwa soczyście wypełnia każdą komórkę mego ciała.

Skąd tak brawurowo-nieskromna pewność?

Sukcesem dla mnie nie jest sprzedanie 5 milionów egzemplarzy mego „bestsellera”, promowanie go u Magdy Mołek, czy zgarnięcie najlepszej półki w Empiku.

(Są to, nie powiem, iście przyjemne skutki uboczne.)

Sukcesem jest dla mnie fakt, że owy „bestseller” przewrócił moje życie do góry obcasami.

Wyciągnął ze mnie, mnie.

Tą, której doświadczam tu i teraz, siedząc na plaży o 6:28, gdzie w towarzystwie zwiastującego-jesień-wiatru oraz zapowiadających-dobry-dzień świergotów dotykam najszczerzej prawdziwego miejsca w sobie.

Nigdzie indziej nie jestem bardziej autentyczna.

Nigdzie indziej nie doświadczam czystszej radości.

Nigdzie indziej nie wypełnia mną bardziej balsamiczna spójność.

Jak w miejscu zwanym pisaniem.

Sukcesem jest, że pozwalam sobie odwiedzać to miejsce co raz częściej.

Miejsce, na które byłam skazana (od zawsze).

A na jaki sukces jesteś skazana Kochana Ty?

Spróbujesz go zdefiniować?

Czym on w gruncie rzeczy dla Ciebie jest?

Poddaj się własnej ciekawości, rozkładając na czynniki pierwsze pytanie:

Jaka jest moja własna definicja sukcesu?

Własna, nie zbudowana instagramowym wizerunkiem kogoś z zewnątrz.

Dla inspiracji wrzucam Ci słowa Mai Angelo:

Sukcesem jest lubić siebie, lubić to, co się robi i lubić, jak się to robi.”

pomyślnego malowania własnej definicji sukcesu,

kasia.

Dreamstorming Espresso 90

Powietrzem Rozumu jest sens

Weźmy więc sprawę na racjonalizujący Rozum

Bez spadania nie ma latania.

Więc proponuję, abyśmy z czującym Sercem rypnęły pupami o lądy wszechwiedzącego Rozumu.

Zaprośmy się na kawę balansującą niebo-ziemia przestrzenie.

Weźmy sprawę na racjonalizujący Rozum.

Chcąc go „zrozumieć”/poczuć musimy wejść w jego skrojone przekonaniami pantofle.

Rozum chadza w przestrzeni pomiarów, porównań, dowodów i badań naukowych.

Więc nie ma co się kopać z naukowym koniem. Cwanie (rozumnie) to wykorzystajmy.

Spotkajmy się z nim właśnie tam.

A teraz na konia…

Chce dowodów, że nic się złego nie dzieje.
No to je mu dajmy.

Wyostrzmy swą świadomość na wszystkie „wiem”, a w gruncie rzeczy też „czuję”, że ma to sens.

Powietrzem rozumu jest sens.

I nawet jak zacumowała w Twej głowie myśl:„to mu go nie dam, udusi się i po problemie”, chcę, żebyś wiedziała, że on – Rozum/ Lęk-Świrek – też jest po coś nam dany. Tak samo jak romantyczne Serce, ma „przemyślaną” rolę w życiowym ekosystemie.

Więc dając mu oddychać pełną piersią, mamy szansę złapać skrawek sceny na dzikie harce naszego Serca/ Marzyciela.

Wracając do dowodów.
Kolekcjonujemy je po fakcie.

Najlepiej w konkretach, liczbach, excelowskich tabelkach.

Dla przykładu: jeśli próbuję przekonać swój Rozum, że idąc do lasu nie stracę czasu, a go zyskam – bo pisanie idzie mi w lesie zdecydowanie sprawniej – gołym „zobaczysz” nie ugram sprawy.

Ale precyzyjne „newsletter w lesie piszę w 35 minut a domu w 55” jak nic karmi rozumne „to się kurde opłaca!”.

20 minut w jeden wtorek.
20 minut w kolejny.
I tak tydzień za tygodniem… z większą lekkością wychodzę do lasu pisać.

Z większą śmiałością.
Z obszerniejszą odwagą.

Bo odwaga kiełkuje z miejsca: „wiem, że robię dobrze”.

A „wiem” to scena Rozumu.
Dając mu racjonalnie pofikać na początku przedstawienia, rodzimy przestrzeń na liryczne uniesienia naszego Serca.

Jak w piosence Celine Dion & Peabo Bryson:

Tale as old as time
True as it can be
Barely even friends
Then somebody bends
Unexpectedly

Just a little change
Small to say the least
Both a little scared
Neither one prepared
Beauty and the beast

(Opowieść stara jak świat,
Prawdziwa, jak tylko to możliwe
Zaledwie się zaprzyjaźnili
Gdy coś się zmieniło
Nieoczekiwanie

Zaledwie mała zmiana
Mała, mówiąc najdelikatniej.
Oboje przestraszeni,
Żadne z nich się nie spodziewało..
Piękna i Bestia)

Żadne z nich się nie spodziewało.
Takiego obrotu sprawy.
Przecież Bestia (Rozum) ma z założenia pożreć Piękną (Serce), a nie z nią pląsać na zamkowym parkiecie.

Walić założenia.
Idziemy tańcować?

Z lękiem…
Z sercem…
W złotej sukni.

[sugerowana ścieżka dźwiękowa:Beauty And The Beast – Celine Dion & Peabo Bryson]

Psst! Nie zapomnij zebrać dowodów z miejsca założeń zbrodni.

Pytania do dowodów-zbierania:

Czym me działanie (do którego wyrwało nas me Serce) obdarowało Rozum?
Ile czasu/ pieniędzy/ frustracji zaoszczędziłam?
(i coś dla Serca) Ile radości, miłości, uniesień nagromadziłam?

Zebrany dowód zachowaj na następne próby wypuszczenia się w romantycznie „górnolotne” działanie. Gdy Rozum stanie w drzwiach, uchwycony wcześniej dowód stanie się twą VIP przepustką.

radości rozumno-sercowego pląsania,

kasia.

Dreamstorming Espresso 89

Cierpliwie kreatywny kompromis

Bo problem w tym, że chcemy wszystko na już.

Gdy byłam mała myślałam, że on krzyczy, a ona tańczy według jego widzi-mi-się.
Gdy dorosłam dostrzegam, że on jest głową, która patrzy tam, gdzie ona-szyja chce.

Mój dziadek Stasiek i babcia Teresa.
On raptus.
Ona oaza spokoju.

On gorączkowo-romantycznie.
Ona cierpliwie-rozważnie.

Myślę, że los wrzucając w rolę żony choleryka wyposażył ją w cechę do pozazdroszczenia.

Moja kochana babcia Teresa wyspecjalizowała się w działaniu pt.”zrobisz jak ja chcę, myśląc, że robisz jak chcesz ty”.

I tą umiejętnością chcę się z Tobą podzielić, abyśmy mogły „ogrywać” nasze szaleńcze Lęki-Świrki tak, jak moja babcia ogrywała porywczość dziadka Staśka.

Wiesz jak to jest, opór rodzi opór.
Więc jak stajesz do ja-ci-pokażę-kto-tu-rządzi walki z własnym Lękiem nic dobrego, pięknego, zjawiskowego nie ma szansy się urodzić.
Zakrzyczy Cię na amen i po zawodach.

Patentem babci Teresy pójdziemy z nim na kreatywny kompromis.

W ten sposób na przykład, nauczyłam się wyprowadzać na spacer w ciągu dnia.
Długo nie chciał mnie puszczać krzycząc: „w dzień to się pracuje, a nie urządza piesze wycieczki!”.

Więc oszukałam (oswoiłam) go propozycją: będziemy spacerować i się uczyć, słuchając podcastów, co ty na to?”.

Dał się przekonać.
Raz.
Drugi.
Trzeci.

I nawet nie wiem kiedy, otulony codziennością wędrówek punkt 11:00, nie zauważył, że zdjęłam słuchawki i zamiast podcastów rozpieszczam nasze dusze symfonią leśnych świergotów.

Zrobiłam, co chciałam dając mu poczucie, że robimy to, co chce on.

Matką sukcesu owej sytuacji jest cierpliwość.
Nie zdejmowałem słuchawek zbyt wcześnie. Wiedząc, że grozi to szybszym powrotem do domu.

Z cierpliwością babci Teresy czekałam na odpowiedni moment.

Kiedy on przyjdzie?
Poczujesz.

I uwierz mi, przyjdzie szybciej niż Ci się wydaje.

Problem w tym, że chcemy wszystko na już.
Kuszą nas instant rozwiązania.

Zapominamy, że to, co niesie prawdziwą wartość…
szczere piękno…

zwyczajnie wymaga czasu.

Nie żałuj czasu na coś, czym się będziesz delektować całe swe życie.

Cierpliwie czekaj.
Dając Lękowi-Świrkowi zapomnieć, że się boi.

(Sukces obłędnie gwarantowany)

Zapraszam Cię do Króliczej Nory z pytaniami:

Czego w sumie chce mój Lęk-Świrek?
Jak mogę mu to dać, by pozwolił mi pójść tam, gdzie prawdziwie chcę być?

keep going your awesomeness (and don’t forget to fly),
kasia.

Dreamstorming Espresso 88

Jaką nową historię chcesz sobie opowiadać?

…by móc odczepić starą, która Cię trzyma w niebyciu w swej naturze

Sukienka w grochy.
Filiżanka ze złotą obwódką.
Wygrzebane z dna kuchennej szuflady książki.

Lądujemy w sypiali.

Łóżko zamienia się w konferencyjny stół redakcji Vouga.

„No to, co tam mamy drogie Panie na okładkę tego miesiąca?”

I tak w towarzystwie kokieteryjnego tańca między łóżkiem a książkowymi półkami…
Zwiewności letniej sukienki…

Zmysłowo łapanych łyków kawy…
I beztroski zabawą w naczelną
glam-czasopisma…
W niespełna 40 minut…

Powstaje ostateczny koncept okładki mojej książki.
Koncept, który gniótł mnie powagą sytuacji przez ostanie siedem dni.

Gdy próbowałam przywiązać siebie do biurka nastawieniem „Wstaniesz, jak coś wymyślisz”.

Szarpiąc się w te i wewte złapałam myśl: „To jest czas świętowania, celebrowania końca projektu Książka”.

Myśl, która wcisnęła na mnie odświętną sukienkę „Jak świętować, to świętować”.
Myśl, która uświadomiła potrzebę
„nie chcę wydawać na świat swej książki w warunkach uszarpania, przymusu i wielkiego cierpiętnictwa!”

Chcę, by narodziła się w lekkości, zmysłowości, celebracji, radości po samiuśkie kokardy…

Decyzja, która pociągnęła za sobą cud.
Cud tworzenia radością.
Zabawą.
Lekkością.

Tym jest dla mnie rzekome „leniuchowanie”. W moim wypadku wcale nie chodzi o nieumiejętność nic-nie-robienia.

Nowa historia, którą chcę karmić swą świadomość, nie brzmi „gdy leniuchuję to jestem efektywniejsza”

ale..

„Radość jest podstawowym kreatorem.” (-Gabby Bernstein)

Nowa historia, która zastąpi starą: „prawdziwa praca musi zmęczyć” brzmi…

„Prawdziwa praca (okraszana lekkością bytu) ładuje moje energetyczne baterie radością na resztę dnia.”

A jaką nową historię chcesz opowiadać sobie Ty?
Jaka nowa historia zdejmie Twą stopę z hamulca niedziałania?

Jaka historia ośmieli Cię być tą, którą od zawsze jesteś, ale nie zawsze masz odwagę być?

przetwórczego nowych historii pisania,
kasia.

Dreamstorming Espresso 87

Żeby puścić musisz wiedzieć, co Cię trzyma

czyli czym są wyrzuty sumienia

Dziwne.
Przecież doskonale wiem po co to robię.
Ilekroć sobie na to pozwolę, łaskocze mnie nawet balsamiczne poczucie spełnienia.

Jednak jak mam to zrobić kolejny raz, na ring mej świadomości wypełzają one.

Wyrzuty sumienia.

W strojnych sukniach.
Dumne damy. Wyrzucają się z mej mentalnej ramy…

Kurtuazyjnie machają paluszkiem, recytując dobrze znany wers:
„No i gdzie ty pójdziesz? Do konkretnej roboty byś się wzięła.”

Dzień w dzień stają mi przed oczyma.
Dzień w dzień próbuję wyjść bez nich.  

I niestety – nie dzień w dzień – wygrywa moje autentyczne „ja”, które z pełną świadomością jaką magią to skutkuje, rwie się do leśnej szwendaczki.

Już wiem, że wygimnastykowana wyliczanka argumentów „godzinne chodzenie po lesie daje mi…” na nie, nie działa.

Nie chcą nawet tego słuchać.

Rozsiadają się wygodnie przed furtką zasądzając wypiłowane-starymi-historiami szpony na moją naturalną chęć wałęsania się (w poszukiwaniu soczystości nowych pomysłów).

Ale kim u licha one są?

Wyrzuty sumienia – bliźniacze siostry Lęka-Świrka.

Gdzie sam nie może, owe damy pośle:

„Co z ciebie za matka?!”
„Czego tak siedzisz?!”
„Widziałaś ogród Agnieszki?!”


Mistrzowsko opanowały sztukę wciskania wewnętrznych hamulców.
I tą sztuką sieją spustoszenie w przestrzeniach wołającej mnie natury.

Skąd one w gruncie rzeczy przybywają?
Kiedy uwiesiły się mej szyi niczym „nie wychylaj się” obroża?

Wiesz Kochana skąd?
Z przekonania, że dana sytuacja ma wyglądać tak, a nie inaczej.
Wyrzuty sumienia są efektem historii, którą sobie opowiadamy.

„Dobra mama lubi bawić się ze swym dzieckiem.”
„Możesz usiąść, gdy w domu będzie wysprzątane na wysoki połysk.”
„Zero-zielska ogród to wizytówka twego domu.”

Ktoś Ci to włożył do głowy. I teraz jak próbujesz inaczej, chcesz podążać za swoją prawdziwością, która nie znosi klocków lego, szorowania kuchennych blatów czy wyrywania ogrodowego zielska…

…dostajesz po łapach od nich – wyrzutów sumienia.

Czasami jedynie zdążysz złapać myśl „a może bym sobie poleżała?”, a one już uderzają linijką o kant stołu: „Chyba sobie żartujesz? Ty w tym domu nie jesteś od leżenia.”

Jak z nimi wygrać?

Żeby puścić musisz wiedzieć, co Cię trzyma.

Wiemy, że trzymają nas one.
A dokładniej historia-przekonanie, która odtwarzana jest na autopilocie.

To historia „prawdziwa praca ma zmęczyć mnie do reszty, wtedy dopiero zasłużę by odpocząć” codziennie związuje moje sznurówki, bym nie poszła się wałęsać po lesie.

„Przecież jeszcze się nie napracowałam = nie upociłam = nie zmęczyłam.”

I dopóki nie uprzytomnię mej świadomości, że to jest TYLKO historia, którą dostałam w spadku po rodzicach…
Dopóki nie oduczę jej mego wewnętrznego systemu bezpieczeństwa..

…te dwie damy będą się ciągnąć uczepione mej nogi, odbierając energię do robienia rzeczy wielkich.

A jaką historię opowiadasz siebie Ty?
Jaka historia aktywuje w Tobie wyrzuty sumienia, które skutecznie zamykają Ci drzwi przed nosem?

Drzwi do..
…nowego biznesu.
…własnego konceptu na spędzanie wolnego czasu.
…autentycznej (wciąż wołającej) siebie.

Jaką historią gasisz osobisty entuzjazm do robienia rzeczy magicznych?

Z takim pytaniem wskakujemy do Króliczej Nory.
Gotowa?
Kubas kawy w dłoń…
I siup…

keep going your awesomeness (and don’t forget to fly),
kasia.

Dreamstorming Espresso 86

„Tylko gdy pracuję, jestem coś warta.”

Czyli po co mi to całe leniuchowanie

To wcale nie jest takie proste Kochana.

Może dla Ciebie jest. Dla mnie nie.

Próbuję. Znasz mnie. Jasne, że próbuję.

Ile siły w silnej woli…

Niestety potykam się. To chyba ludzkie.

Wiem, że to kwestia historii, którą sobie opowiadam…

Że tylko gdy pracuję, to jestem coś warta.

A jak leżę i macham nóżką, to jestem nic nie warta?

Dlatego każda próba poleżakowania wyostrza wyrzuty sumienia, które cisną na tyle silnie, że szybciej (raczej szybciej niż później) poderwę pupę z krzesła/leżaka/ławki/fotela.

No bo przecież mogę tyle w tym czasie zrobić…

Ciasto upiec (chociaż nie umiem – no ale przecież zawsze mogę się nauczyć).

Zielsko wyrwać (chociaż zamiłowania do ogrodu nie odziedziczyłam po mamie).

Zrobić z Jaśkiem, podejrzane na Pinterest, gąsiennice z papieru toaletowego.

Nadrobić książkowe zaległości (kupione leży i wierci dziurę w brzuchu – „znów kupione i nieprzeczytane”).

Wsiąknąć w głębiny rozmów, którymi nęci taras Agaty.

Tyle rzeczy…

A może ja zwyczajnie karmię się poczuciem, że tyle mnie omija?

Boję się, że zbyt dużo stracę leżąc i nic nie robiąc?

No dobra, zostając przy analizie zysków i strat.

A co zyskam?

Leżąc?

Marząc?

Ładując baterie? (podobno, bo jak dla mnie to leżenie na sztywno, na musa, to raczej mi je rozładowuje)

Potraktujmy sprawę klasykiem: po co chcę się w ogóle sprawą leżakowania interesować?

Pamiętasz? Zaczynamy od DLACZEGO.

Moje dlaczego: chcę więcej „leżeć”, szwendać się, leniuchować, nie pracą głową zajmować bo…

Nie ma (podobno) lepszego miejsca, lepszej czasoprzestrzeni do generowania nowych, soczystych, jakich świat nie widział pomysłów!

Chcę zanurzyć się w oceanach inspiracji.

Ale właśnie nie takiej książkowej, podpatrzonej, pod-czytanej u innych.

Takiej czystej. Nieskażonej myślami i intencjami drugiego człowieka.

Dziewiczej.

Nieodkrytej.

Bezludnej.

Dlatego chcę się wrzucać bez wyrzutów sumienia w wałęsanie się, gdzie i ile się da. Moje nowe postanowienie (Ty Kochana jesteś świadkiem – liczę na to, że będziesz mnie z tego rozliczać):

Pon-czw od 14:00 wrzucam się w stan szwędaczy.

W celu (wiem, przepraszam ale nie umiem tak bez celu… nic-nie-robiąc – i wiesz co? Postanowiłam interpretować to jako mój zasób, a nie wadę)…

pogapienia się na jeziorną kaczkę.

odszperania okolicznych miejsc magicznych (żeby z laptopem pod pachą i termosem kawy zalecieć tam i coś Ci napisać)

skradania wiatrowych całusów mym czołem i policzkami.

czy też

zachwycania się pięćdziesięcioma odcieniami niebieskości nieba.

A całe te natury ceregiele po to, żeby wybudzić dzikość, notabene naturalność, pomysłów prosto z mego brzucha.

Powiem Ci coś Kochana. (Z lekką dozą nieśmiałości)

Odkąd pamiętam, słyszę w głowie głos „jestem stworzona do robienia rzeczy wielkich”.

Nie chcę się już z nim boksować. Uciszać. Kneblować.

Wiem, że to do niczego nie prowadzi, takie wieczne uciekanie przed swoim.

Tak, to jest moje. Bo ze mnie wychodzi. Z mojej osobistej głowy, a raczej brzucha, ewentualnie serca.

I już wiem, doświadczyłam nie raz, że próba obejścia tej myśli, prowadzi zawsze w jedno i to samo miejsce – do ściany „to znowu nie to!”.

Nie wiem jak Ty, ale ja przestaję już uciekać.

Uciekanie zamieniam na szwendanie.

W celu poszukiwania pomysłów do robienia rzeczy wielkich.

A pytanie-bilet do Króliczej Nory brzmi:

Po co mi to całe leniuchowanie?

Do jakiego miejsca ma mnie ono doprowadzić?

Jakie nowe horyzonty spenetrować?

szwendaj-się-kto-może,

kasia.