Dreamstorming Espresso 77
Długo i czule czy przelotnie i namiętnie?
Czyli co podkręca Twoją produktywność
Wchodzę i zbieram zachwyconą dostojnością szczękę z podłogi.
Świadomość mą oplata balsamiczne uczucie „To była dobra decyzja”.
Niczym dziecko wpuszczone do wesołego miasteczka sama już nie wiem, którą atrakcją w pierwszej kolejności uraczyć, spragnioną wyjścia z cienia codzienności, prawdziwą część mnie.
Wstawiam wodę na kawę i rozpakowuję walizkę spakowaną nadziejami.
„No to na co masz ochotę?”
Pytam siebie zachłystując się wolnością, która zapraszam mnie do tańca.
Mikrofon, filiżanka przywiezionej z domu kawy i granatowy zeszyty z napisem „Little Book of Big Idea” lądują razem ze mną na miękkościach szykownej kanapy.
No i poszło… trzy godziny rozmów ze sobą, zamkniętej w hotelowych luksusach i plan na najbliższe sześćdziesiąt lat mego życia skradł cztery strony gwieździstego notesu. Moja głowa, (a raczej brzuch!) wypluł trzydzieści dziewięć pomysłów, którymi chciałabym obdarować świat, będąc po ziemskiej stronie nieba.
Godzina 18:00. Wstaję z fotela, dopijam resztki zapomnianej uniesieniami kawy. Czuję jak ciepło wewnętrznej zgody na to, co się urodziło, oblewa mój środek.
„Jestem tu, gdzie być powinnam”.
„Robię to, po co przyszłam na ten świat.”
Idąc za pomysłem Robina Sharma, wynajęłam pokój w hotelu by niczym w twórczej jaskini, z dala od przyziemnych rozpraszaczy, poddać się sile swojej kreatywności.
Po trzech godzinach wyrzutów mego flow mogłam wracać do domu. Miałam to, po co przyjechałam. Zostałam do rana, no bo „przecież zapłacone”. Ale moja kreatywności nie potrzebowała pełnej doby hotelowej by spłodzić rzeczy wielkie.
Produktywność mego kreatywnego flow karmi się tzw. szybkimi strzałami. Dziesięć minut ukradzione tu, kwadrans przygarnięty łokciem tam…
Jaki się ma czas do naszej produktywności?
Pomocne okazuje się zabookowanie przestrzeni. Czyli wiem, że „jutro, o tej porze będę robić to”. Ale co ciekawe, moja kreatywność nie potrzebuje rozciągniętych do granic możliwości ram czasowych.
Wręcz przeciwnie im krócej, tym intensywniej.
Moja produktywność jest jak namiętna kochanka, a nie wierna żona. Lepiej odnajduje się w historiach na krótkich dystansach, niż w scenariuszach „żyli długo i szcześliwie”.
Nie potrzebuje godzin, miesięcy czy lat, by tworzyć magię. Robi ekspresowy skok w bok, po czym regeneruje siły wałęsając się po lesie.
A jak ma Twoja produktywność?
Woli długo i czule?
Czy przelotnie i namiętnie?
keep going your awesomeness (and don’t forget to fly),
kasia.