Schudnę.

Zacznę biegać.

Tylko organiczne żarcie.

Zielone smoothie. 

Mniej Youtuba, więcej książek. 

Medytacja. 

Zero facebooka. 

Ekscytacja związana z wizją nowej mnie sięga sufitu. Wow ale będzie cudownie! Teraz to dopiero zmiecie wszystkim czapki z głów. Teraz to dopiero będę Ja pełną (szeroko uśmiechniętą) gębą.  

1 tydzień stycznia jadę ze wszystkim na maksa. Biegam, wyciskam jarmuż i siadam w lotosie do medytacji. W 2 tygodniu? No jeszcze coś tam jest. Jarmuż zagryzam parówką, a w medytacji rozmyślam nad tym „Czy faktycznie jest sens z nimi robić to zadanie?”. 

W 3 tygodniu moje nowe perfect-zen-fit Ja sypie się po całości. Nie chcę mi się wstawać na bieganie, o medytacji zapominam, a na facebooka zerkam tak wiesz na chwilkę, z której robi się 20 min. Czy ja przypadkiem nie miałam tyle medytować? 

Co roku do samo. Znasz to?

Tak magicznie wywianowana ekscytacja „lepszej” ja spada z wielkim hukiem, ryjąc pupą i ziemię.  No to co z tym zrobić? Nie postanawiać?

No co to, to nie. Zbyt mocno kręci mnie to całe planowanie, to „zaczynanie” od nowa, żebym tak zupełnie sobie to darowała. Dlatego szukałam, szperałam i znalazłam 3 błędy, którymi wpakowywałam się, niczym Bridget Jones, w i-znów-z-postanowień-pupa wyrzuty sumienia.  

Uwaga: jak wyeliminujesz te błędy, z postanowieniami możesz dociągnąć do kolejnego grudnia, więc odpowiedzialnie wybieraj to z czym będziesz cały rok:) 

1.Co za dużo to i Miss Perfect nie pociągnie

Po pierwsze, za dużo chcemy. Za dużo punktów do zrealizowania. Chcemy schudnąć i rozwijać się duchowo, i zbawiać świat w około. Ale Kochana, w nowym roku nic się nie zmieni, doba nadal będzie mieć 24 godziny. Więc nierealne jest powciskać w nią setki nowych „muszę”, „powinnam”, ”będę”. 

Nie znaczy to, żebyś miała jedno postanowienie na rok. Ale znaczy to, żebyś częstowała się nimi  stopniowo. Zaczynasz biegać? Ok. Jak się już zakochasz w bieganiu, dorzuć te zielone koktajle. Potem zacznij medytować, itd. 

31 grudnia robię refleksję minionego roku i szukam czego mi trzeba. Robię całą listę to fakt, ale nie wdrażam jej na hura 1 stycznia. Dzielę z reguły na miesiące. Bieganie?  Zdecydowanie na kwiecień, żeby łapać wiosnę we włosy. Koktajle na czerwiec jak owoce same pchają ci się do koszyka. Zacznę od tej książki na dobranoc, jak za oknem szaro-buro myślę, że z nią mi pójdzie najłatwiej.

2. Za mało konkretnie 

No bo co to znaczy „schudnę”, „zacznę zdrowo jeść”? Jak nie dasz mózgowi konkretnej informacji co ma zrobić, znajdzie tysiąc wymówek, żeby tego nie zrobić. No bo w sumie biedak nie wie co ma zrobić. 

Konkrente działania. Biegam pon-pt, 5 min każdego ranka. Czytam 30 min codziennie przed spaniem. I tu też ilość ma kolosalne znaczenie. Musi to być coś super-ekstra małego w czasie i wysiłku. 

To musi być tyci porcja do połknięcia na raz, tak żeby nasz mózg przyjął to na miękko. Bo wszystko co nowe i wysiłkowe włącza u niego komunikat „Wiej ile sił w nogach!”. Tak już jesteśmy uwarunkowani genetycznie. Nie ma co się z naturą kopać. 

Tak więc, czym mniejsze porcje tym większa szansa na to, że się szybciej z nią zaprzyjaźnisz. A że apetyt zawsze rośnie w miarę jedzenia, z olbrzymią przyjemnością sama zadbasz o to, żeby te porcje zwiększać. Tylko wiesz, znowu zasadą #baby steps.   

No i ogólnie pamiętaj, żeby nie władowywać na siebie „I tego, i tamtego, i śmego i owego”. Bierz nawet mniej, niż ci się wydaje, że ogarniesz. Bo zawsze coś ci po drodze wyskoczy. Więc jak będziesz miała tyci rzecz do zrobienia, to i nawet w „No i co jeszcze?!” dzień będziesz w stanie triumfalnie odhaczyć ją z listy.  

Takie tyci odhaczania budują rozpęd, którym możesz góry przenosić. Ale wszystko step-by-step. 

BTW, jak jesteśmy w temacie odhaczania, słyszałaś o Habit Trackerze? Bierzesz kartkę rysujesz kwadraciki na każdy dzień nowego przedsięwzięcia. I jak zaliczysz zadanie zakreślasz kwadracik, że Mission Complated. Takie proste, a tak skuteczne. 

3. Nie wiadomo kiedy mam to robić

Samo wrzucenie czegoś na listę nie gwarantuję, że coś się z tym zadzieje. Powiedziałabym nawet, że to gwarantuje, że te zadanie nie wyścibi z listy nawet małego palca lewej stopy. 

Postanowienie to nic innego jak nowy nawyk do wykształtowania. No i z nawykami tak jest, że najlepiej się formują, jak odpalamy je o stałych porach. Tak, żeby nie trzeba było o nich specjalnie pamiętać. 

Czyli 5 min na macie w lotosie zawsze po porannej kawie. Szpinakowo-jarmużowe smoothie blendowane w międzyczasie śniadaniowej kanapki. Książka zawsze do poduchy na chilloutowe dobranoc. 

Jeszcze jeden myk, który zdziała efektywności cuda. Rozłóż tę matę, miej w zamrażarce jarmuż i borówkę amerykańską, a książka niech leży na stoliku nocnym. 

Bądź przygotowana, żebyś nie musiała się dodatkowo przy tym narobić. Bo wtedy rośnie szansa na wymówki typu „Jejku, nie chce mi się teraz lecieć do osiedlowego po zieleninę”. A tak, leży wszystko w pełnej gotowości, żebyś brała i działała. Więc tak już głupio nie skorzystać. 

Dla mnie to okrycie, które wykreowało już ze mną nie jeden „dobry nawyk”. Gorąco polecam.  

A w klasie?

Jak najbardziej. Zarażaj tym wszystkich w około. Dzięki temu ty sama też będziesz bardziej zmotywowana do działania. 

Ja np. robię swoim uczniom takie Challenge, w których wykorzystujemy siłę (i doping) grupy i wspólnie kreujemy jakiś językowy nawyk. 

I tak mamy Rozpisany Październik, w którym wybieram sobie kogoś z kim piszemy wiadomości po angielsku.   

Zaczytany Styczeń, w którym czytamy 5 razy w tyg po 10 min. Każdy czyta co chce, książki, blogi, fb posty, aby po angielsku. 

Zasłuchany Marzec, w którym podobnie 5 razy w tyg po 10 min słuchamy czegoś po angielsku. 

Żeby emocje nie opadły po tygodniu, na lekcji, każdy uczeń:

  • przygotowuje listę konkretów, czego może słuchać (wybiera podacasty, youtuberów, tytuły Netfliksowych seriali) 
  • szuka najluźniejszych 10 min w dziennym grafiku, tak żeby mieć 125% pewność, że to zrobi
  • tworzy Habit Tracker, które zwiśnie na lodówce i będzie przypominał o wyzwaniu 
  • potem przez cały miesiąc, lekcja w lekcję pytam jak im idzie, czego wczoraj słuchali, czego ciekawego się dowiedzieli, itd. 

A co się stanie jak raz zapomną o wyzwaniu? 

Oj Kochana, zapomną na pewno, i to nie raz. I na to trzeb się przygotować, żeby nie zniechęcić. Po prostu zaplanować sobie tzw. dni Lenia. Ja w miesięcznym wyzwaniu proponuję im 21 dni działania, co nam daje ok 10 dni wpadek, zapominania, ale-mi-się-dziś-nie-chce historii. 

Jak pożegnasz swoją zawsze-i-wszędzie-na125% Miss Perfect, to gdy upadniesz to z łatwością wstajesz i kolejnego dnia, nawet chce ci się ruszyć pełną para do działania. 

I to by było na tyle. 

Tyci konkretne porcje.

Kęs po kęsie. 

Żeby zbudować apetyt na więcej. 

Chwytaj kalendarz i wpisz kiedy przysiądziesz to planowania 2021. Tym razem na prawdę „nowego” roku. 

A dla mnie w komentarzu napisz, jaką jedną rzecz zabierasz sobie z tego posta. Żebym wiedziała, że to co piszę ma dla ciebie sens. 

z życzeniami zaskakującego-samą-siebie Nowego Roku,

 

kasia.